Menu

default_mobilelogo

„Kiedy wróciłem do domu, była tam tylko mama, tata i ja. Pierwszego wspólnego wieczoru usiedliśmy na dużej zielonej kanapie jak zwykle, bo Simon zawsze wolał siedzieć po turecku na dywanie — z twarzą przyklejoną do ekranu telewizora.

To taki nasz rodzinny portret. Nie spodziewasz się, że kiedyś będziesz za tym tęsknił. Może nawet wcale tego nie zauważasz, kiedy tysiące razy siadasz między mamą i tatą na dużej zielonej kanapie, a twój starszy brat na dywanie, zasłaniając ekran. Może nawet wcale tego nie zauważasz.

Ale zauważasz, kiedy jego już tam nie ma. Zauważasz wtedy mnóstwo miejsc, w których go już nie ma, i słyszysz wiele rzeczy, których on nie mówi.

Ja tak mam.

Słyszę je przez cały czas”[1].

„Dobrze mi było samej – ducha domu poznaje się lepiej w samotności. Szłam bardzo powoli, oglądając stare ryciny na ścianach. Wszędzie w Scoatney człowiek jest tak dotkliwie świadomy przeszłości: to jak czyjaś obecność, jak pogłaskanie powietrza. Nie czuję tego często u nas w zamku; może był zbyt wiele razy przebudowywany, a najstarsze części wydają się tak całkowicie odległe. Tu, w Scoatney, nastrój pewnie też tworzą piękne stare meble”[1].

„O, mój Boże, Topaz naprawdę gotuje jajka. Nikt mi nie powiedział, że kury wysłuchały naszej modlitwy. Ach, wspaniałe kury! Myślałam, że na kolację będzie tylko chleb z margaryną, a ja nie mogę się przyzwyczaić do margaryny tak, jakbym chciała. Dziękuję niebiosom, że nie ma jakiejś formy chleba tańszej od chleba”[2].

„Piszę, siedząc na kuchennym zlewie. To znaczy — trzymam -w nim nogi: reszta mnie siedzi na blacie suszarki, którą wymościłam kocykiem naszego psa i ocieplaczem na dzbanek do herbaty. Nie mogę powiedzieć, żeby było mi naprawdę wygodnie, no jest coś przygnębiającego w zapachu karbolowego mydła, ale tylko do części kuchni dochodzi jeszcze trochę światła dziennego. I wiem już, że siedzenie w miejscu, gdzie się wcześniej nigdy nie siedziało, może być inspirujące - swój najlepszy wiersz napisałam na kurniku. Ale i tak nie był to dobry wiersz. Stwierdziłam, że moja poezja jest tak zła, że nie wolno mi pisać nic więcej”[3].

„DZIEŃ 5994

Budzę się.

Natychmiast muszę zorientować się, kim jestem. I nie chodzi tylko o ciało — otwarcie oczu, przekonanie się, czy skóra na rękach jest jasna czy ciemna, czy mam długie czy krótkie włosy, grubą czy chudą sylwetkę, jestem chłopakiem czy dziewczyną, mam ciało gładkie czy pokryte bliznami. Do ciała najłatwiej się przystosować, jeśli tylko jest się przyzwyczajonym do tego, że codziennie jest inne. Najtrudniej opanować życie, kontekst, w którym to ciało się znajduje.

Codziennie jestem kimś innym. Pozostaję sobą — wiem o tym — a jednocześnie jestem innym człowiekiem.

Zawsze tak było.

„Rozpoznawać nie oznaczało znać. Można było wykształcić w sobie umiejętność rozpoznawania pewnego układu wypukłości i kolorów i stwierdzać: to jest Miłośnik Jezusa Trzynasty. Ale kim naprawdę był Miłośnik Jezusa Trzynasty? Peter musiał przyznać, że z trudem przychodziło mu dogłębne poznawanie Oazjan. Kochał ich i to na razie musiało mu wystarczyć.

Czasami dręczyła go myśl, że tak już będzie zawsze. Niełatwo było zapamiętać poszczególne jednostki, jeśli nie zachowywały się jak istoty ludzkie. Brakowało tu rozbuchanych indywidualności, nieustannych wysiłków zmierzających do wyróżnienia się spośród innych. Oazjanie nie postępowali w ten sposób. Nikt z nich nie zachowywał się, jakby krzyczał: „Spójrzcie na mnie! Dlaczego nie pozwalacie mi postępować tak, jakbym chciał?". Nikt — o ile Peter mógł stwierdzić — nie rozmyślał rozpaczliwie nad pytaniem „Kim jestem?". Nie zaprzątali sobie głowy takimi problemami. Na początku wydawało mu się to nieprawdo-podobne, myślał, że ich opanowanie jest pozorne i pewnego dnia odkryje, iż są równie emocjonalnie popaprani jak zwykli ludzie. Ale to nie były pozory. Byli właśnie tacy”[1].

„Tak. Uwaga jest procesem wymagającym bardzo pojemnego RAM-u. Żeby się skupić, trzeba oczyścić umysł z myśli, planów, zmartwień i pośpiechu. Skupienie jest odprężeniem. Uwaga nie pojawia się wtedy, gdy ktoś komuś zwraca uwagę, ani tam, gdzie słychać krzyk „Uważaj!”. Uwaga to zauważanie.
Opowiadali o którymś z wielkich cadyków, że kiedy uczniowie pytali go o sekret jego mądrości, on odpowiedział: „To proste. Jak siedzę, to siedzę, jak stoję, to stoję, a jak idę, to idę”. Na to uczniowie: „Ale nauczycielu, przecież my robimy to samo co ty!”. A on: „Nie. Wy jak siedzicie, to już stoicie, a jak stoicie, to już idziecie”.
Uwaga jest trudną postacią miłości”[1].

FINCH

Dzień 80 (pieprzony rekord świata)

Robert Lowell w swoim wierszu Epilog pyta: „A mimo to czemu nie mówić o tym, co zaszło?"*[1]. Odpowiem panu na to pytanie, panie Lowell: nie wiem. Może nikt nie potrafi tego powiedzieć. Wiem tylko to, nad czym się zastanawiam: Które z moich uczuć są prawdziwe? Które moje ja to naprawdę ja? Tylko jedną wersję samego siebie lubiłem, byłem wtedy dobry i obudzony tak długo, jak się dało. Nie zapobiegłem śmierci kardynała i to spowodowało, że poczułem odpowiedzialność. W pewnym sensie byłem przecież odpowiedzialny, ja i moja rodzina - bo to nasz dom stanął w miejscu, w którym kiedyś rosło jego drzewo, to samo, do którego próbował się dostać. Może nikt nie byłby w stanie temu zapobiec”[2].

„Byłaś pod każdym względem wszystkim, czym można i być. [...] Gdyby ktokolwiek mógł mnie uratować, byłabyś to Ty”[3].

„Dzięki, chłopaki. Naprawdę jesteście jak bracia. - Jesteśmy ci to winni, Meto - stwierdza z poważną miną Oktawiusz. - Działaliśmy wszyscy razem, a oni uczepili się tylko was dwóch.

Dzięki, ale nie przejmujcie się, wszystko się jakoś ułoży.

Czuję, że mój towarzysz niedoli potrzebuje rozmowy.

-Klaudiuszu! Mogę podejść na chwilę? - szepczę do niego.

- Nawet na całą noc, jeśli chcesz. Jestem zbyt zdenerwowany, żeby zasnąć.

Wdrapuję się do jego wnęki. Siadamy w głębi, z nogami zwieszonymi w pustkę. Mówi spokojnie, a mimo to w tonie jego głosu wyczuwalna jest złość:

- Robią z nas trochę naiwnych, łatwych do zmanipulowania Maluchów, którzy niechcący popełnili wielkie głupstwo. Nie podoba mi się to. Jeszcze niedawno byliśmy Dużymi i sami decydowaliśmy o swoim losie. Dzisiaj próbują nas zdegradować do poziomu Błękitnych, piskląt, które dopiero co wypadły z gniazda, zastraszonych przez Cezarów.

„Gdy byłem mały, mój tata mawiał:

- Will, masz wpływ na wybór swoich przyjaciół, masz wpływ na kształt swojego nosa, ale nie masz wpływu na kształt nosa swoich przyjaciół.

Spostrzeżenie to wydawało mi się dość inteligentne, kiedy miałem osiem lat, ale okazało się nieprawdziwe pod kilkoma względami. Przede wszystkim człowiek nie wybiera sobie przyjaciół, bo inaczej ja nigdy bym się nie zadawał z Kruchym Cooperem”.[1]

„Jesteś okropnym najlepszym przyjacielem – oznajmiam – Okropnym! Kompletnie mnie olewasz za każdym razem, gdy masz nowego chłopaka, a potem wracasz na czworakach, kiedy on złamie ci serce. W ogóle mnie nie słuchasz. Wydaje się, że nawet mnie nie lubisz […]. Lecz mam cię pod klawiszem szybkiego wybierania i chcę, żeby tak zostało. Przepraszam, że też jestem okropnym najlepszym przyjacielem i cię kocham”.[2]

„Kiedy z kimś chodzisz, wzdłuż drogi masz poustawiane znaki: teraz się całujecie, teraz przeprowadzacie Tę Rozmowę, potem wypowiadacie Te Dwa Słowa, a następnie przeżywacie wielkie zerwanie na huśtawce. Można zaznaczyć te punkty na wykresie, I po drodze nawzajem się upewniacie: Czy mogę to zrobić? Czy jeśli to powiem, ty odpowiesz? Lecz w przyjaźni nie ma nic takiego. Bycie w związku to twój wybór. Bycie przyjacielem to po prostu coś, czym jesteś”.[3]