Menu

default_mobilelogo

 „Przecież umiejętności bogiń nie opierały się jedynie na zabobonach! Na przykładzie praktyk Surmeny chciała przedstawić dowody na to, że bogowanie dawało autentyczne efekty lecznicze. Chciała opisać ogrom jej kompetencji, od znajomości przyrody i ciała ludzkiego aż po umiejętności, których nawet ona, naoczny świadek, nie była w stanie w żaden sposób logicznie wyjaśnić. Chciała deliberować nad kwestią zdolności nadprzyrodzonych , zamierzała nawet poświęcić rozdział konsultacjom z fachowcami. Psychologiem, neurologiem, farmakologiem i innymi. Chciała udowodnić, jak niepowtarzalne i wyjątkowe z punktu widzenia historii były boginie”.[1]

„Ja cię obmywam palcami pięcioma dłoni sześciu, ażeby pomóc tobie w zamęściu…Cobyś mu była najważniejsza, nad wszystkie panny najmilejsza, coby on nie mógł jeść ni pić, spać ni czuwać, ni wesołym być. Ino dobieżał do tej dzieweczki, ino dobieżał do tej Haneczki, aż ją dopędzi i z nią wstąpi w małżeński stan…

 „Wiem, że pamiętasz. Że pamiętasz, jak cztery lata temu, dawno, dawno temu, na cmentarzu w Gródku podeszłaś do mnie. Miałaś na sobie najlepszą sukienkę. Tę w niebieskie kwiatki. To była twoja jedyna przyzwoita sukienka, poszerzana w miarę, jak rosłaś, nie miałaś niczego ciemnego, niczego odpowiedniejszego. Dlatego założyłaś tak radosną sukienkę na pogrzeb.

Bardzo kochałem matkę. Stałem nad mogiłą z moją miłością, niepotrzebną, głupio wielką. Matki nie było. Miłość została. Ciążyła do ziemi. Jak każda miłość, prędzej czy później. Żadna miłość nie ląduje w niebie, zawsze ziemia. Ziemia.

Wtedy podeszłaś w sukience w kwiatki. Dotknęłaś mego ramienia i coś powiedziałaś. Nie wiem, co powiedziałaś, bo mnie dotknęłaś. Kiedy mnie dotknęłaś było, jakby piorun kolisty eksplodował we mnie.

Wiem, że pamiętasz. Takich rzeczy się nie zapomina.

Coś we mnie wybuchło. Wstrząsnęło całym ciałem.

Poczułem wielką radość i wielki smutek. A wszystko od twojego dotknięcia.

 Umiem być ciszą

„Miłość to człowiek niedokończony"

Eluard

 

Kończę się w twoich oczach

Umiem być ciszą

Kończę się w twoim śnie

Ostatnie echo jest ciszą

to miejsce

gdzie kończy się twoje spojrzenie

Sen mnie oślepia, rozjarzona

iskra serca

Kończę się w twoim sercu

Przez sen, przez siebie

donoszę siebie

do twojej śmierci

14,16 VII 1966

 „Naprawdę zastanawiało mnie, dlaczego ludzie zawsze zajmują się rzeczami, które nie sprawiają im przyjemności. Życie przypominało zwężający się tunel. W momencie narodzin miał olbrzymie rozmiary. Można było być, kim się tylko chciało. Ale dosłownie chwilę później tunel zwężał się mniej więcej o połowę. Jeśli było się chłopcem, stawało się jasne, że nigdy nie będzie się matką i mało prawdopodobne, żeby zostało się manikiurzystką czy wychowawcą w przedszkolu. Potem się rosło i każde wydarzenie sprawiało, że tunel coraz bardziej się zwężał. Złamanie ręki podczas wdrapywania się na drzewo wykluczało karierę miotacza w drużynie bejsbolowej. Złe oceny na sprawdzianach z matematyki odbierały nadzieję na bycie naukowcem. Właśnie tak. Mijały lata i w końcu życie stawało w martwym punkcie. Było się piekarzem, bibliotekarką czy barmanem. Albo księgowym. Przyszło mi do głowy, że w dniu śmierci tunel musi być już tak wąski, a życie do tego stopnia pozbawione możliwości że człowiek po prostu zostaje zgnieciony”.”[1]

„Dzisiaj mijają trzy miesiące, odkąd przyjęto mnie do kliniki psychiatrycznej z objawami stresu bojowego. Tak naprawdę jest to stres mojego męża, ale on zawsze oddawał mi wszystkie swoje kłopoty”.[1]

„Życie z kimś, kto może umrzeć kilka razy w roku, ma swoje dobre strony, choć nie od razu daje się to zauważyć. Wiara w życie jest wtedy inna, bardziej przypomina pory roku, odnawia się po każdym załamaniu mimo wszystko o wiele silniejsza. Jest to wiara w bardzo krótkie odcinki życia: do przyszłego miesiąca, do świąt, do wiosny. Myśli się dzięki temu jaśniej i silniej odczuwa różne rzeczy, jak to przed śmiercią, nie ma czasu na błędy. Czasu traci się mniej i w ogóle podejmuje się trafniejsze decyzje – moja babka mówiła, że taką klarowność w głowie ma się tylko przed śmiercią, swoją albo cudzą. Żyje się w takiej ciągłej klarowności, podejmując trafne decyzje – babka nie mówiła, jak długo tak można”.

 Jeśli polubiliście/łyście wydaną wcześniej trylogię Delirium, tej samej autorki, z pewnością z zaciekawieniem zerkniecie, do napisanej co prawda wcześniej, ale wydanej dopiero co, powieści z życia amerykańskiej nastolatki. Niby to już było i niby fabularnie jest tak samo, a jednak klimat rodem z filmu Dzień świstaka zmienia wszystko.

„Zdumiewa mnie, jak łatwo wszystko się zmienia, jak łatwo wyruszyć tą samą drogą, co zawsze, ale dotrzeć w zupełnie inne miejsce. Jeden fałszywy krok, jeden postój, jeden skrót i nagle dorabiasz się nowych przyjaciół albo fatalnej reputacji, albo chłopaka, albo złamanego serca. Nigdy nie zdawałam sobie z tego sprawy. Nigdy tego nie dostrzegałam. Co najdziwniejsze, wydaje mi się jakby wszystkie te możliwości istniały jednocześnie, jakby każda chwila naszego życia składała się z ułożonych warstwami momentów, z których każdy inaczej wygląda”.[1]

„Czemu rozgadałaś, że to ona? No dobra, rozumiem, że w tamtej chwili mogłaś się przestraszyć, byłaś zażenowana. Ale potem…? Czemu wszystkim opowiedziałaś? Czemu to rozniosłaś? Lindsay trzęsie się coraz bardziej i przez sekundę wydaje mi się, że nie odpowie albo skłamie. Ale nagle zaczyna mówić bardzo spokojnym głosem, w którym pobrzmiewa coś, czego nie rozpoznaję. Może to rozgoryczenie.

 Tym razem wypis z książki tegorocznej zdobywczyni Literackiej Nagrody Nobla, Swietłany Aleksijewicz:

 „O czym będzie moja książka? No, o wojnie, jeszcze jedna… Po co? Było już wiele wojen – małe i duże, znane i nieznane. A jeszcze więcej o nich napisano. Tyle, że… Pisali mężczyźni i o mężczyznach – to było od razu jasne. Wszystko, co wiemy o wojnie powiedział nam „męski głos”. Wszyscy tkwimy w niewoli „męskich” wyobrażeń i „męskich” doznań wojennych. „Męskich” słów. Kobiety milczą. Przecież nikt poza mną nie wypytywał mojej babci. Ani mamy. Milczą nawet te, które były na wojnie. Jeśli nagle zaczynają mówić, to opowiadają nie o swojej wojnie, ale o cudzej, innej. Dostosowują się do męskiego szablonu. Co najwyżej w domu albo kiedy rozpłaczą się w gronie frontowych przyjaciółek, wspominają taką wojnę, jakiej w ogóle nie znam (podczas dziennikarskich wypraw nieraz byłam tego świadkiem). I tak jak w dzieciństwie, jestem wstrząśnięta. Z tych opowieści wyziera upiorny uśmiech tajemnicy… Kiedy mówią kobiety, nie ma albo prawie nie ma tego, o czym zwykle czytamy i słuchamy: jak jedni ludzie po bohatersku zabijali i innych zwyciężyli. Albo przegrali. Jaki mieli sprzęt, jakich generałów. Kobiety opowiadają inaczej i o czym innym. „Kobieca” wojna ma swoje własne barwy, zapachy, własne oświetlenie i przestrzeń uczuć. Własne słowa. Nie ma tam bohaterów i niesamowitych wyczynów, są po prostu ludzie, zajęci swoimi ludzkimi-nieludzkimi sprawami. I cierpią tam nie tylko ludzie, ale także ziemia, ptaki, drzewa. Wszyscy, którzy żyją razem na tym świecie. Cierpią bez słów, a to jest jeszcze straszniejsze…

 „Ubrany w pogrzebowy garnitur jeżdżę metrem udając szarego człowieka zmierzającego do pracy. Zawsze wybieram sobie ofiarę – najsmutniejszą osobę, jaką zdołam wypatrzyć. Wysiadam na tym samym przystanku co ona i ją śledzę”.

Podążając za ofiarą udaję, że posiadam zdolności telepatyczne. W głowie przemawiam – myślę? – do ofiary: „Nie rób tego. Nie idź do pracy, której nienawidzisz. Poświęć dzisiejszy dzień na coś, co naprawdę uwielbiasz robić. Przejedź się kolejką górską. Popływaj nago w oceanie. Pojedź na lotnisko i dla zabawy wsiądź do pierwszego lepszego samolotu. A może zatrzymaj palcem wirujący globus i zaplanuj wycieczkę w to miejsce; jeżeli trafiasz w środek oceanu, zawsze możesz tam dopłynąć statkiem.